On był dla niej bardzo niedobry. Nie jak kochający mąż, tylko surowy nauczyciel, który tylko karze, nigdy nie chwali i w dodatku ma zawsze racje. Owszem pozwalał jej realizować swoje pasje, rozwijać się zawodowo, ale zawsze miał w górze brwi i uniesiony palec. Gotował pyszne obiady, robił zakupy ogarniał dzieci. Czuł, że ona się w to nie angażuje. Czuł, że ona się nie zachwyca. Zupełnie nie czuł się doceniony.

Ona go zdradzała. Nawet nie wiedziała, kiedy to się zaczęło, czy na wernisażu jej fotografii jakiś przystojny mężczyzna po prostu się nią zachwycił, czy dentysta, który zakładając jej plombę, patrzył w jej oczy… To były ułamki chwil, tak naprawdę bez znaczenia. Ale ona czuła się zobowiązana i chciała im się jakoś odwdzięczyć.  Nawet nie wie, kiedy. Była bardzo energiczna, wszędzie jej było pełno. No i kochała seks. Tak bardzo potrzebowała akceptacji.

Przyszli do psychologa w bardzo słabej kondycji. Ale chcieli się sklejać, naprawiać wybaczać. A to połowa sukcesu.

– Bo ja jestem kwoka, a te dzieci za mną, za mną. – mówił – A ona w drugą stronę. I nic ją nie interesuje, ani ja, ani dom. Je te swoje nasionka i sałatki, a mojej zupy z cukinii nie, bo za ciężka i ze śmietaną. I tylko chodzi z tym aparatem i wyjeżdża na te warsztaty, a potem zmęczona i śpi. Kiedy ona na wywiadówce w szkole była, albo kiedy uszy dzieciom oczyściła. No i ja czuję, że ona mnie nie chce i to się przekłada na łóżko, bo jak ona mnie nie chce, to ja żebym pękł to nie postawię karoserii.