Obudziła się i spojrzała na zegarek – 2:33. Nic nowego. Poczuła straszny lęk. Nie wiadomo przed czym. Lęk potwór. Przez głowę zaczęły jej przechodzić myśli – co ja ugotuję na obiad, gdzie ja zrobię zakupy, czy dzisiaj uprać białe kolory, czy czarne, czy zdążę coś uprasować, pewnie szef da mi dzisiaj dodatkowe zlecenie, ciekawe, czy córka zaliczy matematykę…. Zaśnij jeszcze, zaśnij – myślała.

Wsłuchała się w pochrapywanie męża i wtuliła się w jego plecy. – Czy on ją jeszcze kocha, a może ona go nudzi albo już nie pociąga, tak ostatnio w ogóle na nią nie patrzy… – Zaśnij. zaśnij – myślała. Ale sen nie nadchodził. Wstawała o 7.30 razem z budzikiem, narzucała szlafrok i wyciskała szybko sok z cytrusów dla męża i dzieci, robiła tosty i jajecznicę, i wypełniała śniadaniówki owocami i kanapkami, potem sprawdzała plecaki córki i syna czy jest w nich wszystko. Ekspediowała dzieci do szkoły. Męża do pracy, a sama zaglądała w kalendarz ilu ma dzisiaj klientów. Stała pod prysznicem trochę dłużej niż powinna. Potem wychodziła. Zawsze wyglądała jak milion dolarów. Dobrze ubrana w dopasowany garnitur, obcas, czerwone usta i paznokcie. I uśmiech. Nigdy nie zapominała o uśmiechu. Pokazywała kolejnym klientom nieruchomości, podpisywała umowy, jechała do biura sprawdzić faktury. W między czasie zatrzymywała się przy bazarku i robiła biegiem zakupy. Zgarniała dzieci ze szkoły i lakonicznie odpowiadała na wesołą paplaninę. Podawała obiad, wstawiała pranie. Czasami zeszła na dół na paznokcie. Wieczorem czekając na męża, gdy dzieci już spały przysypiała przed serialem na Netflixsie. Jak robot – myślała – jak robot.

Kiedy się kładła do łóżka bolało ją całe ciało. Barki, biodra, nogi. W nocy pociła się tak, że można by było wyżymać prześcieradło.

Te przebudzenia o świcie, nabrzmiałe lękiem i bólem były wyczerpujące.

Poszła do psychiatry. Starszy pan, z siwymi krzaczastymi brwiami przyglądał jej się z uwagą. Spokojnym głosem zadawał pytania:

– Jak pani sypia?

– Źle, budzę się o świcie i już nie zasypiam. Boję się.

– Czy boi się pani czegoś konkretnie, czy lęk jest uogólniony?

– Boję się wszystkiego, jak by, mnie wszystko przerastało. Nic się takiego nie dzieje, rodzina dobra, w pracy sukcesy…. A ja się budzę koło drugiej i się zadręczam.

– Czy gorsze są ranki, czy wieczory?

– Zdecydowanie ranki. Potem jakoś się rozkręcam.

– A ten uśmiech?

– No uśmiecham się, muszę, żeby wszyscy myśleli, że jest ok.

– A nastrój? Smutek czy marazm?

– Smutek? Nie. Wszystko mi jest obojętne. Nic nie cieszy.

– A czy jest coś o czym pani marzy?

– Tak, żeby się schować i nic nie musieć. Zniknąć. Ale robię wszystko jak robot.

– Jak robot…- powtórzył wolno lekarz – Ma pani depresję maskowaną. Trzeba się zatrzymać, wziąć leki i iść na terapię. Bo inaczej przyjdzie dzień, że pani nie wstanie i zostanie nam tylko zamknięty oddział. Napiszę pani tutaj na karteczce, znam dobry ośrodek na podreperowanie i leki, koniecznie leki.