Proszę pani, czy to jest prawda, że co nas nie zabije, to nas wzmocni? Bo mnie się wydaje, że to jest jak z domem, który stoi na ziemi, a ona drży. Nie, nie cały czas, tylko czasami, rozumie pani? Czy przez te trzęsienia ziemi ten dom się wzmacnia? Na pewno nie. On najpierw pęka, potem się chybocze, a na koniec wreszcie po prostu rozpada. Prawda? No niech Pani powie, czy ja nie mam racji? To coś co nas nie zabije, wcale nas nie wzmocni, ale nas osłabi. A ja już jestem jak ten dom, po wielu trzęsieniach ziemi. Ja się, proszę pani, także rozpadam. Już nie mam siły.

Łzy pociekły jej po policzkach. Ja przepraszam, proszę pani, że płaczę. O jak dobrze, że są tu chusteczki. Przepraszam. Ja już nie mogę. Ile może unieść jeden człowiek. No ile? Niech pani mi powie.

Wie pani, ja się boję ciemności? Podobno dlatego, że jak byłam mała, to mnie rodzice w jakiejś ciemnej komórce zamykali, żeby nie słyszeć mojego płaczu. Oni nie chcieli się małym dzieckiem zajmować. Chcieli pić. Wódkę. Ja tego nie pamiętam. Rok może miałam, kiedy mnie zabrali. Kto mnie zabrał? No, mama. To znaczy ciotka. Siostra mojego ojca. Mój ojciec czasami mnie odwiedzał, zawsze miał białą koszulę i psa przy boku. Pani zobaczy, dziecka nie umiał kochać, a miał całe życie psa. Matki nigdy nie widziałam. To znaczy nie pamiętam, bo jak mówiłam, zabrali mnie od niej wcześnie. Ta ciotka była dla mnie jak mama. Ostra była, wymagająca, ale to ja byłam podobno trudna. Wszędzie mnie było pełno i uczyć się nie chciałam. A mama, to znaczy ciotka, miała swojego syna. Rodzonego. Jacusia. I on był taki grzeczny i kochany. A ja? Diablica. I wie pani co? Dopiero babcia, kiedy miałam 16 lat, powiedziała tej ciotce, żeby mnie adoptowała. Nie tak jak rodzina zastępcza, tylko do końca, naprawdę. Babcia zawsze mówiła, że ja niedobra jestem. Nie wiem, gdzie należę. No i ciotka mnie adoptowała, ale i tak zawsze czułam, że Jacka kocha bardziej. No i ja tak bardzo chciałam pokazać, że potrafię zasłużyć na tą adopcje. Wie pani? Jak ja się uczyć nie lubiłam? To dlatego za maż wyszłam szybko. Dzieci porodziłam, żebym już nie musiała się uczyć. Tylko mama, ta nowa, mówiła: dziewczyno, studia, studia… No to poszłam. Na turystykę. Koleżanka mi powiedziała, że tam się mało trzeba uczyć. Nie miała racji, ale dałam radę. Tylko mąż krzyczał, że ciągle na obiad kurczaki z rożna, z tej budy na rogu, a ja tylko książki i nic mnie poza tym nie interesuje. Żeby on wiedział, jak mnie te książki nie interesowały.